SŁOWO LUDU 22 PAŹDZIERNIKA 2004r

POCIĄG DO CIUCHCI

Edward Choroszyński

Ma 48 lat Żona Anna pracuje na pływalni miejskiej. Jedna córka studiuje języki obce, druga uczy się w liceum. Pan Edward pochodzi z Modliborzyc, gmina Baćkowtce. Do Jędrzejowa przeprowadził się wraz z mamą 38 lat temu, po pożarze rodzinnego domu. Ukończył jędrzejowskie technikum. Jego praca zawsze związana była z koleją, chociaż w domu nie było tradycji kolejarskich. Rzadkie, wolne chwile spędza z dłutem w ręku. Rzeźbi figurki i płaskorzeźby: w lipowym drzewie. Póki co nikt dzieł nie widział; bo pan Edward rzeźbi dla siebie, a nie na wystawy. Nie myśli, leż ich sprzedawać. 

 

Z EDWARDEM CHOROSZYŃSKIM, prezesem spółki Ciuchcia Ekspres Ponidzie, rozmawia BEATA ZNOJKOWA

Długo pan pracuje na kolei?

- Od zawsze. Na prima aprilis w 1976 roku zacząłem pierwszą pracę. Do Jędrzejowskiej Kolei Dojazdowej trafiłem trochę przez przypadek. Miałem pracować w cementowni w Małogoszczu, bo jestem technikiem mechanikiem. Zacząłem od pracy w parowozowni, egzamin na pomocnika zdawałem w Chełmie, w tym samym budynku, co Manifest Lipcowy podpisywali. Po kursie na maszynistę zacząłem sam jeździć, głównie na spalinowozach. Szczucin, Kocmyrzów, Charsznica, Bogoria. Woziliśmy: piasek, meble, wódkę, węgiel, buraki, no i ludzi. Pracowało się dniem i nocą, w niedziele i święta, i jeszcze maturę w międzyczasie zdążyłem zdać. Potem jako instruktor szkoliłem maszynistów, byłem zastępcą naczelnika lokomotywowni. W 1997 roku zostałem naczelnikiem Jędrzejowskiej Kolei Dojazdowej.

No to niezłą fuchę pan trafił.

- Niezłą? Daj pani spokój. Najgorsza robota mi się trafiła - zwalnianie ludzi. Do 2001 roku większość odeszła, głównie na emeryturę i świadczenia przedemerytalne, ale nikt nie trafił na bruk. Teraz na kolejce pracuje 11 osób. W 2001 roku i mnie kolej zwolniła.

Ale w międzyczasie z kolejki wąskotorowej ciuchcia wyrosła na atrakcję turystyczną. To pana zasługa?

- W latach 80., wraz z upadkiem gminnych spółdzielni, zaczęła podupadać i nasza kolejka. Kiedy w 1987 roku zlikwidowano ruch pasażerski, zaczęliśmy kombinować, jak by tu turystów wozić. Nie przyznaję się, że to ja wymyśliłem - tak jakoś wyszło, ale nie powiem - różne innowacje w wagonach robiłem, a to bufet, a to otwartą platformę. Byli chętni na wycieczkowe wyjazdy do Pińczowa, to się woziło. W 1993 roku pojechał ostatni pociąg towarowy. Jakoś trwaliśmy, ale wiedziałem, że PKP całkiem zlikwidują kolejkę. Dlatego zacząłem organizować imprezy dla samorządowców, żeby wiedzieli, że jest taka ciuchcia. Od 1998 roku działało Stowarzyszenie Sympatyków Zabytkowej Jędrzejowskiej Kolei Dojazdowej, które założyli pracownicy. Stowarzyszenie pomagało utrzymywać ciuchcię.

No i niechcący bojownik o ciuchcię się z pana zrobił?

- Bojownik? Ja bym tak tego nie nazwał. Prawda, że nie mogłem pozwolić, żeby nam zabytkowy parowóz z Jędrzejowa wywieźli, bo sobie ktoś z dyrekcji umyślił, że u nas niepotrzebny. Zawiadomiłem kogo się dało: województwo i gminę, i posłów, i media. No i udało się. A parowóz już stał załadowany do wywiezienia.

A z listem do premiera Leszka Millera jak było?

- Kolej niby chciała ciuchcię samorządowi przekazać, ale tak nie do końca, no bo z czego by żył likwidator, jakby wszystko zlikwidował. Kiedy wszystko było gotowe do podpisania umowy na przejęcie ciuchci przez gminę Jędrzejów, nagle zginęły dokumenty. Więc napisałem pismo do Kancelarii Premiera i na drugi dzień papiery się znalazły. Wie pani co? Nie ma co ze mnie bojownika robić, bo tak naprawdę, to los ciuchci zależał od samorządu. Jakby ówczesny burmistrz Henryk Michałkiewicz nie podpisał zgody, że Jędrzejów kolejkę przejmie, to nic by z tego nie było. A marszałek Franciszek Wołodźko? A wójtowie i burmistrzowie Pińczowa, Kijów, Imielna? A starostowie Jędrzejowa i Pińczowa? To oni zadecydowali, że nadal możemy jeździć ciuchcią. No i media też miały swoją wielką rolę.

Atrakcja regionu została uratowana, powstała spółka Ciuchcia Ekspres Ponidzie i teraz prezes Choroszyński może spokojnie spać.

- Żartuje pani? Będę spał spokojnie, jak ciuchcia zarobi na siebie, a na razie przynosi straty. Rocznie jest jakieś 100 tyś. złotych w plecy. Straty pokrywają udziałowcy spółki, czyli samorządy. W tym roku szczególnie kiepsko wyszliśmy. Przez budowę obwodnicy nie mogliśmy jeździć z Jędrzejowa i straty są jeszcze większe. Chcemy odzyskać część utraconych dochodów od Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad, ale nam mówią, że nie ma podstaw. Jak nie znajdzie się polubowne rozwiązanie, to pójdę do sądu. W końcu to kwestia naprawdę niewielkiej, jak na budowę obwodnicy, kwoty.

Skoro ciuchcia to taka atrakcja, to czemu na siebie nie zarabia?

- Jak ktoś raz się ciuchcią przejedzie, to ciągle wraca. Coś jest w tej niespiesznej podróży po pięknym Ponidziu, w ognisku na łonie natury, tańcach i muzyce na świeżym powietrzu. Różne atrakcje wymyślamy, np. napad jak na Dzikim Zachodzie. Jak się goście rozochocą, to wracać nie chcą. Mało to razy o północy wracaliśmy zamiast po południu. Tylko najtrudniej namówić mieszczucha, żeby zechciał raz wsiąść do pociągu, wcale nie byle jakiego. Ostatnio do 60 samorządów wysłaliśmy oferty wyjazdów rekreacyjnych dla pracowników. Wie pani, ile odpowiedziało? Jedna gmina: Złota Pińczowska. Sponsorów ciągle szukam. Ostatnio otrzymaliśmy pomoc od wojewódzkiego konserwatora zabytków na remont parowozu. Miłośnik ciuchci Sławomir Miodecki ze Stawian Pińczowskich sponsoruje nam paliwo.

Jak tyle kłopotów, to nie lepiej było ciuchcię oddać na złom? Co pana przy niej trzyma? Sentyment jakiś?

- Ciuchcię na złom? Nigdy! Przecież to zabytek, a poza tym z nikomu niepotrzebnej kolejki urosła do rangi atrakcji regionu. Przyznaję, dopadały mnie czasami takie myśli: po cholerę mi te wszystkie kłopoty, użeranie się z koleją, z brakiem pieniędzy. Co mnie trzyma? To moja praca. Niech się pani zapyta tych ludzi z całego świata, co ich ciągnie do kolejek. W Anglii miłośnik starych lokomotyw, nieważne - poseł, lekarz, minister - będzie w niedzielę czyścił stary parowóz, bo lubi. U nas też zapaleńców nie brakuje, ale do opieki państwa nad zabytkowymi kolejkami, jak na przykład w Czechach, to nam daleko. W Ministerstwie Kultury mi powiedzieli, żeby się zwrócić do skarbu państwa i gier liczbowych. Na pewno tam trafię. A poza tym, jak człowiek na kolei tyle lat pracuje, a pieniędzy na nic nie ma, to się myśl techniczna rozwija. Nas zostało 11 osób, wszystko sami robimy: od utrzymania torów do naprawiania maszyn i robienia różnych potrzebnych urządzeń. Sami zrobiliśmy kafar do nabijania szyn, opryskiwacz, kosiarkę, drezynę do przewozu ludzi z silnikiem od malucha. W kolejce czeka stary mercedes, którego nam podarował jeden z naszych sympatyków. Mercedesa się też przerobi i pojedzie po torach.

Uparty pan jest?

- Dla mnie uparty to jest osioł, czyli ktoś głupi. Ja jestem konsekwentny. Jak już coś zacząłem, to robię.

Ma pan czas na jakieś hobby?

- Człowiek w robocie jest na okrągło. Nawet na działce się nie da posiedzieć, bo zaraz są telefony.

To żona chyba niezbyt zadowolona?

- Szkoda gadać.

Kolejna atrakcja Jędrzejowa: drezyna z silnikiem i od malucha zrobiona przez kolejarzy